środa, 19 października 2011

nie ma Ciebie... nie ma mnie...

Nie ma Ciebie nie ma mnie...

Zasypiam przed 23, pracuję na zwiększonych obrotach.
Znajduję sobie zajęcia by po prostu nie myśleć.
Unikam ludzi...
Zamykam się w sobie razem ze swoim smutkiem.
Spoglądam kilkanaście razy na telefon w nadziei, że po prostu nie usłyszałam dźwięku telefonu.

Nie ma Ciebie nie ma mnie...

Każdy dzień oddala mnie od Ciebie, a ja udaję, że to nic nie boli.
Zaczynam przyzwyczajać się do faktu, że Cię nie ma.

Boli...
Tylko co z tego...

Nie radzę sobie

wtorek, 18 października 2011

zniknąćznikać
1. stać się niewidocznym dla kogoś
2. odejść, wyjść skądś niepostrzeżenie
3. zginąć
4. przestać istnieć

źródło: Słownik Języka Polskiego....
WYBIERZ SOBIE KTÓRĄ DEFINICJĘ CHCESZ....

poniedziałek, 17 października 2011

Ten moment - ta chwila...

To jest ten moment ta chwila, gdy serce pęka Ci z bólu, rozpada się na tysiące drobnych kawałków...
Pod wpływem alkoholu zdajesz sobie sprawę, że kochasz... że kochasz kogoś tak mocno, że pozwalasz mu odejść... dajesz mu wolną rękę... właściwie drogę... może wybrać czy od tej chwili, od tego momentu będzie szedł z Tobą czy pójdzie swoją drogą...
I właściwie żyjesz nadzieją, że to jednak będzie Wasza wspólna droga...

A jednak nie...

Otwierasz wino i masz nadzieję, że ono ukoi ból, ból ciszy, samotności...
Ale ono tylko wspomaga ten ból, sprawia, że mocniej odczuwasz wszystkie te uczucia, które chcesz by zniknęły...

czyli tą pieprzoną miłość, to Twoje kochanie... pieprzoną tęsknotę, i ten cholerny ból, który sprawia, że dając krok nie możesz oddychać...

ból, który grzęźnie w klatce piersiowej i sprawia, że nie możesz złapać oddechu, że ni możesz normalnie oddychać...

Pieprzona miłość...
Pieprzona cisza...


Jutro będzie gorzej...

Bo nikt nie walczy o Ciebie i o Twoją, Własną, Osobistą Pieprzoną MIŁOŚĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 16 października 2011

Ludzkie łzy to z jednej strony wyraz ogromu cierpienia, lecz z drugiej także ulga. Razem z łzami wypływa cierpienie, by zrobić miejsce na nową, kolejną falę bólu. Inaczej ból przestałby się w nim mieścić.


... i chciałabym aby wreszcie popłynęły... chciałabym poczuć tą ulgę...

Dziś patrzę w to samo niebo tymi samymi oczami... ale dziś już jest inny dzień...

Otacza mnie cisza, ta której tak naprawdę się spodziewałam, już w momencie ucieczki... właściwie już w momencie gdy wręczałam list... poczułam, że to ten czas, właśnie w tym momencie...
brakowało słów, właściwie grzęzły one w gardle, ważne było by zachować twarz, nie uronić ani jednej łzy i być dzielną do końca... nie pokazać słabości...

bo przekonanie jest takie, że ja jestem silna... odważna i zawsze sobie dam radę...

"Są dwa światy i nas jest dwoje..."

Ocierają się o siebie raz na jakiś czas, na jedną noc, lub na kilka godzin, wówczas się łączą czasem w miłosnym uniesieniu... a potem każdy z nas wraca do swojego świata...

Mi wychodzi to znacznie gorzej... nie potrafię cieszyć się już tymi chwilami, bo gdy tylko światy się łączą zaczynam myśleć o tym, że wkrótce ponownie będą one osobno...

Nie łudzę się, że będzie happy end... on zdarza się w harleqinach... albo komediach romantycznych...

nie szukając nie znajdujesz...
nie walcząc nie wygrywasz...

walczyłam, zrobiłam co mogłam... dziś już tylko czekam na coś co nigdy nie nastąpi...
i wiem, że straciłam kilka kolejnych spotkań pomiędzy ważnymi a ważniejszymi sprawami...
że straciłam uśmiech, radość, dźwięk głosu, zapach...

straciłam to wszystko nie zamykając na chwilę oczy... ale pozwalając zadecydować... mówiąc o swoich uczuciach i uciekając, znikając...

jednak dając możliwość wyboru...

Wystarczy chcieć... ale jeśli w okół jest cisza to jest to bardzo jasny znak...




Łatwiej żyje się bez tej pamięci, o wiele gorzej z nią, ale za to żyje się mądrzej i prawdziwiej. Jest to prawda gorzka, ale dumna.


Z całą pewnością gorzej żyje się z pamięcią o tym co było, co czułam, czuję i będę czuć... Niesamowicie trudno zasypiać ze świadomością, że coś się skończyło, że marzenia trzeba zmienić... że ta miłość nie miała prawa bytu... że to ja... zwyczajna ja pozwoliłam sobie na chwilę słabości...

Jutro nowy dzień... inny od innych...
właściwie już nic nie będzie takie...




środa, 12 października 2011

Przedwcześnie pozbawiona złudzeń rzygam na sztuczność uczuć...

Time out... time out... time out...


Od prawie roku ciągle o coś walczę...
o siebie,
o pracę,
o mieszkanie,
o byt,
o przeżycie,
o coś swojego,
o pieniądze,
o jutro,
o uczucia...

czuję, że ostatnie kilkanaście miesięcy to ciągła walka, każdego dnia o coś...
Każdego dnia wstaję z przeświadczeniem, że coś wygram albo poniosę klęskę.
Bo każdy dzień to walka...
Każdy co dzień o coś walczy, ale ja mam poczucie, że moje życie to ciągła walka, gdyby tak podsumować wszystkie bitwy jaki byłby bilnas?
Mam wrażenie, że w tych najważniejszych aspektach mojego życia okazałoby się, że poniosłam klęskę...

Tak ważne dla mnie uczucia... moja cholerna ambicja... to niczego mnie to nie zaprowadziło...
Nadal stoję w martwym punkcie...
Uczucia? Sromotna klęska... cofam się z każdym dniem... nic nie staję się prostsze a czas? Upływ czasu każdego dnia sprawia, że czuję się bardziej zmęczona... bardziej przybita psychicznie...

Nic nie wiem o tej krzyczącej beznadziei, wobec której jestem bezsilna.

Tak, właśnie czuję się bezsilna i czuję że zapadam się w jakiejś beznadziei.
Czasem mam ogromną ochotę krzyczeć, drzeć się w niebogłosy...
wykrzyczeć cały ten ból...

Poddaję się, upadam i nie mam ochoty tak naprawdę na to by się podnieść.
Chciałabym aby moja walka się skończyła - chociaż jedna bitwa, która zakończy się zwycięstwem.
Wiem, że nic nie przychodzi bez walki, ale ile można walczyć....

Czasami to walka z nieznanym wrogiem, z obojętnością... z czasem...

Mam dość... 
Dlatego Time Out... for Me...

piątek, 7 października 2011

zle, zle, bardzo zle... albo nawet jeszcze gorzej...

Ten miesiąc jest szczególny, wkrótce minie rok od wielkich życiowych zmian... miał również zapoczątkować kolejne, miał tak naprawdę zapoczątkować zamknięcie "nie domkniętych ksiąg".
To właśnie teraz miałam rozwiązać ostatni supełek na moim sznurku przeszłości. 

Dziś już wiem, że będzie to nie możliwe, niestety dziś złe wiadomości zupełnie mnie załamały.
Usiadałam i po prostu się rozpłakałam... bo jestem bezsilna wobec pewnych spraw... do tego mam poczucie nie sprawiedliwości...
Każdy z nas za swoją pracę jest wynagradzany, czy odpowiednio... z tym bywa różnie.
Ja lubię swoją pracę, czasem nawet mówię, że jestem pracoholiczką ale jest mi z tym dobrze... 
tylko dziś okazało się, że równie dobrze mogę nic nie robić, albo robić to co robię byle jak a wynagrodzenie będzie takie same...
Boli, że staram się... że wypruwam sobie przysłowiowe flaki... a tak naprawdę nie ma to znaczenia...
Chce mi się kląć... i klnę jak szewc, wczoraj poprosiłam moją "Psiółkę" by napisała opowiadanie z największą ilością przekleństw... dziś sama mogłabym ułożyć niezły poemat....

To będzie ciężki miesiąc... zastanawiam się z czego powinnam zrezygnować... z obiadów (i tak w zasadzie ich nie jem) a może ze śniadań....
Niestety dobijające jest to w naszym "Kochanym Kraju", że stoimy przed dylematami, czy zjeść śniadanie czy kolację? 

Przyprawia mnie o łzy świadomość, że pracowałam ciężko a moje wynagrodzenie nie jest adekwatne do włożonej pracy...

No cóż, supełek zostanie na pierdzielonym sznurku jeszcze troszkę... bułek nie będzie... (przynajmniej schudnę !!) woda w kranie jest bez limitów... coś się wymyśli...

A tak poważnie mówiąc wiem, że będzie źle... baaaaaaaaaaardzo źle....
Ale patrząc na zdjęcie, które za chwilę umieszczę ocieram łzy i myślę sobie:
"Ja dam sobie radę! Muszę sobie dać radę! Nie poddam się!
Od roku walczę o siebie, z różnym skutkiem... ale żyję, mam przyjaciół, którzy pomagają, wysłuchają.
Walczę i będę walczyć, bo zbyt dużo już przeszłam, by teraz się poddać. Mimo, że dziś sznur kojarzył mi się tylko z szubienicą, na której pozostaje mi się powiesić.
To jednak każdy ma problemy każdy się z nimi boryka, ale nas Cholery cechuje to, że mimo wszystko podnosimy się i walczymy dalej, bo walczymy o siebie więc dodam tylko komentarz do zdjęcia:

Następnym razem gdy pomyślisz, że nie lubisz swojego życia pomyśl o tym jak wielu innych chciałoby je mieć...


czwartek, 6 października 2011

"I w końcu, nie wiemy już, co się liczy.
Granice się zacierają.
Jesteśmy jak wolne elektrony.
Zamiast mózgu mamy kartę kredytową,
zamiast nosa - odkurzacz, 
i nic na miejscu serca."

Wieczór i muzyka, obok łóżka lampka czerwonego wina.
Uciszyłam dziś swoje pragnienia i uczucia. Staram się nie "czuć". 
Zastanawiam się ile osób, ile kobiet i mężczyzn stara się uciszyć swoje prawdziwe uczucia i pragnienia.
Ile z nas zasypia z zamkniętymi na klucz myślami...
Jak często nie pozwalamy sobie na szczerość wobec siebie samych, nie mówimy głośno, że czegoś chcemy?

Dlaczego nam kobietą tak trudno przychodzi przyznać się i powiedzieć na głos "Dziś mam ochotę na seks..."
Zastanawiam się nad tym...
Czy to kwestia wychowania ? A może kompleksów? Sama nie wiem czego jeszcze?
A może nam kobietom po prostu nie wypada?
Ale czy nie wypada mówić o swoich potrzebach? O swoich pragnieniach?

Czy tak sama jest ze słuchaniem swojego serca?
Sądząc po sobie pewnie tak, częściej rozum wygrywa, wyszukuje kontr argumenty i serce milknie...
U mnie są jeszcze emocje, które czasem biorą górę, ale zauważyłam ostatnio jedną prawidłowość...
Zaczynam milczeć... przestaję komentować pewne sytuacje, słowa, wydarzenia...
Nie wypowiadam swojego zdania...
Zaczynam milczeć, gdy jakieś słowa w jakiś sposób mnie zabolą, gdy czuję, że moje słowa i nie będą mieć znaczenia...

Przewiduję pewne scenariusze... scenariusze mojego własnego życia, niestety czasem żałuje, że nie mam dublerki...
albo nie mogę zmienić reżysera tej tragikomedii...

Dzisiejszy dzień skomplikowany... za rogiem czai się niepewność...
może bardziej strach...
troszkę irytacji...
pewne sprawy zamiast się rozwiązywać nadal stoją w miejscu i irytujące jest to, że rozwiązanie ich już nie zależy ode mnie... bo co mogłam to pokazałam...

Więc... leżę sobie w łóżku... czekam - nie czekając...
słucham muzyki i swojego serca... tak słucham dziś jak biję...
jest jakby troszkę spokojniejsze... jakby mniej go było...


POSŁUCHAJ SWOJEGO SERCA ZANIM POWIESZ MU ŻEGNAJ...

...

Chciałabym upić się do nieprzytomności i nie czuć...

nie czuć, że mam pragnienia...

że mam marzenia...

że czuję...

nie czuć się jak idiotka...

Fuck.... fuck... fuck...!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zatracić się w alkoholu i nie pamiętać tego wieczoru...

wtorek, 4 października 2011

Właśnie zamykam oczy...
Leżę i odpoczywam... pokój powoli wypełnia muzyka...

Tak, to mój wieczór, chociaż właściwie brakuje mi do tego lampki wina, ale może nadrobię jutro...
Jest w porządku, wracam do siebie i biorę się za siebie. Dziś ogrom zaległych spraw załatwionych i poczucie, że wreszcie coś się udaje.
Obudzona przypomniałam sobie dzisiejszy sen... pocałunek... długi i namiętny z mężczyzną, którego bardzo kochałam a już go nie ma wśród nas...
Zawsze, gdy mi się śni czuję, że wszytko idzie we właściwą stronę i dziś mam właśnie takie poczucie.
Poczucie spokoju ... chyba od dłuższego czasu tego właśnie mi brakowało.
We wnętrzu mnie szalała burza nie do opanowania. Nie radziłam sobie z tym co mnie otaczało....
A dziś słońce świeci... a ja zwyczajnie się uśmiecham

i dziś :-) zanurzam się w dźwiękach muzyki, która koi moją duszyczkę i serducho...
Dobrze utonąć właśnie w tych dźwiękach, nutach...
Przypomina mi się pianino i klawisze biało czarne po których zgrabne dłonie wygrywają melodię...
Tęsknie za tym... na zapachem muzyki... nut... za dotykiem biało czarnych klawiszy...

To miła tęsknota... chociaż jedna...

Dobrej nocy...

poniedziałek, 3 października 2011

Nigdy...

Wracam do normalności...
Moje fobie i strachy przestały mnie dominować. Przez cały weekend miałam huśtawki uczuć... w sobotę dopadły mnie dwie małpy: depresja i chandra, wziełam je na przeczekanie...
Niedziela już zupełnie inna po nie przespanej nocy wróciłam do normalności.
Poukładałam sobie troszkę w głowie, wytłumaczyłam co nieco sama sobie i zasnęłam spokojniejsza.
W głowie stworzyłam mały plan działań. 
Nie poddaję się. Nigdy się nie poddam - tak właśnie ma być.
Wiele złych rzeczy się dzieję, w okół mnie w okół moich przyjaciół. Śmierć, choroby, strata pracy...
Zło jest, było i będzie - oczywista oczywistość. Jeszcze nie raz się z nim zetknę, jeszcze nie raz będę bez sił, będę chciała się poddać. Ale dziś wiem, że ta Cholera co we mnie jest, nawet jak się wyciszy na kilka dni to potem uderzy i to z podwójną siłą i nigdy, prze nigdy nie pozwoli mi się poddać.

Jeszcze troszkę zasmarkana, zakichana ale już walczę... 
Chce iść do przodu, jeszcze kilka dni i ułożę jakiś scenariusz. Muszę bo ten miesiąc finansowo będzie bardzo kiepski, już jest kiepsko ale sobie poradzę.

Jakoś się wszystko poukłada, wszystko musi zmierzać w końcu ku dobremu i ja będę się tak kierowała.
A przy okazji przypomniał mi się film, który przypomina mi o tym, że nie można się poddawać.
A często nasze strachy, fobie i obawy są tylko naszym wyobrażeniem i musimy się z nim zmierzyć aby pójść do przodu....

Więc do przodu brnę...

sobota, 1 października 2011

Amen....

"Nie daj mi, Boże, podróżować tam, dokąd nie powinniśmy podróżować. Uchroń mnie przed wędrówką w czasie, pozwól mi zostać tam, gdzie jest miejsce moje. Pozwól mi mieszkać między przyszłością a przeszłością, między jutrem a wczoraj. Niech się nic, co się stało, nie odstaje, i niech się nie staje nic, co jeszcze nie dojrzało, aby stać się. Niech się dzieje normalność, choćby była najokrutniejsza, i niech się nie cofa anie niech się nie spieszy zegar czasu mego, niech nie wracają cienie świetności ani marności mojej. Amen.
Otwieram oczy"
A.Osiecka "Zabiłam ptaka w locie"

Brnę przez słowa Pani Agnieszki i w jej opowiadaniach widzę siebie, swoje alter ego...
Widzę siebie jako kobietę, która nie może odnaleźć się po osobistych tragediach, widzę siebie jak unoszę się jak feniks z popiołów...
Upadam i wnoszę się...
Przeszłość mniej boli, przyszłość staje się bardziej dostępna...
Rozwiązuję kolejne supełki na sznurku mojego życia... jestem bliżej... bliżej rozwiązań, które jeszcze kilkanaście tygodni temu wydawały się nie do rozwiązania...
Już nic nie przyspieszam, już niczego nie gonię, teraz po prostu czekam ... może nie biernie... ale czekam...
Na możliwość zadania pytań, chociaż wiem, że odpowiedzi mogą zaboleć... ale najwyższa pora zmierzyć się z odpowiedziami, które mogą zaboleć. Chcę wiedzieć, chcę mieć pewność. Chce wiedzieć Kim jestem... i dlaczego właściwie jestem...
Ten czas nadejdzie...
Jest blisko... 
A ja sobie pomieszkam między przyszłością a przeszłością... między jutrem a wczoraj...