środa, 19 października 2011

nie ma Ciebie... nie ma mnie...

Nie ma Ciebie nie ma mnie...

Zasypiam przed 23, pracuję na zwiększonych obrotach.
Znajduję sobie zajęcia by po prostu nie myśleć.
Unikam ludzi...
Zamykam się w sobie razem ze swoim smutkiem.
Spoglądam kilkanaście razy na telefon w nadziei, że po prostu nie usłyszałam dźwięku telefonu.

Nie ma Ciebie nie ma mnie...

Każdy dzień oddala mnie od Ciebie, a ja udaję, że to nic nie boli.
Zaczynam przyzwyczajać się do faktu, że Cię nie ma.

Boli...
Tylko co z tego...

Nie radzę sobie

wtorek, 18 października 2011

zniknąćznikać
1. stać się niewidocznym dla kogoś
2. odejść, wyjść skądś niepostrzeżenie
3. zginąć
4. przestać istnieć

źródło: Słownik Języka Polskiego....
WYBIERZ SOBIE KTÓRĄ DEFINICJĘ CHCESZ....

poniedziałek, 17 października 2011

Ten moment - ta chwila...

To jest ten moment ta chwila, gdy serce pęka Ci z bólu, rozpada się na tysiące drobnych kawałków...
Pod wpływem alkoholu zdajesz sobie sprawę, że kochasz... że kochasz kogoś tak mocno, że pozwalasz mu odejść... dajesz mu wolną rękę... właściwie drogę... może wybrać czy od tej chwili, od tego momentu będzie szedł z Tobą czy pójdzie swoją drogą...
I właściwie żyjesz nadzieją, że to jednak będzie Wasza wspólna droga...

A jednak nie...

Otwierasz wino i masz nadzieję, że ono ukoi ból, ból ciszy, samotności...
Ale ono tylko wspomaga ten ból, sprawia, że mocniej odczuwasz wszystkie te uczucia, które chcesz by zniknęły...

czyli tą pieprzoną miłość, to Twoje kochanie... pieprzoną tęsknotę, i ten cholerny ból, który sprawia, że dając krok nie możesz oddychać...

ból, który grzęźnie w klatce piersiowej i sprawia, że nie możesz złapać oddechu, że ni możesz normalnie oddychać...

Pieprzona miłość...
Pieprzona cisza...


Jutro będzie gorzej...

Bo nikt nie walczy o Ciebie i o Twoją, Własną, Osobistą Pieprzoną MIŁOŚĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 16 października 2011

Ludzkie łzy to z jednej strony wyraz ogromu cierpienia, lecz z drugiej także ulga. Razem z łzami wypływa cierpienie, by zrobić miejsce na nową, kolejną falę bólu. Inaczej ból przestałby się w nim mieścić.


... i chciałabym aby wreszcie popłynęły... chciałabym poczuć tą ulgę...

Dziś patrzę w to samo niebo tymi samymi oczami... ale dziś już jest inny dzień...

Otacza mnie cisza, ta której tak naprawdę się spodziewałam, już w momencie ucieczki... właściwie już w momencie gdy wręczałam list... poczułam, że to ten czas, właśnie w tym momencie...
brakowało słów, właściwie grzęzły one w gardle, ważne było by zachować twarz, nie uronić ani jednej łzy i być dzielną do końca... nie pokazać słabości...

bo przekonanie jest takie, że ja jestem silna... odważna i zawsze sobie dam radę...

"Są dwa światy i nas jest dwoje..."

Ocierają się o siebie raz na jakiś czas, na jedną noc, lub na kilka godzin, wówczas się łączą czasem w miłosnym uniesieniu... a potem każdy z nas wraca do swojego świata...

Mi wychodzi to znacznie gorzej... nie potrafię cieszyć się już tymi chwilami, bo gdy tylko światy się łączą zaczynam myśleć o tym, że wkrótce ponownie będą one osobno...

Nie łudzę się, że będzie happy end... on zdarza się w harleqinach... albo komediach romantycznych...

nie szukając nie znajdujesz...
nie walcząc nie wygrywasz...

walczyłam, zrobiłam co mogłam... dziś już tylko czekam na coś co nigdy nie nastąpi...
i wiem, że straciłam kilka kolejnych spotkań pomiędzy ważnymi a ważniejszymi sprawami...
że straciłam uśmiech, radość, dźwięk głosu, zapach...

straciłam to wszystko nie zamykając na chwilę oczy... ale pozwalając zadecydować... mówiąc o swoich uczuciach i uciekając, znikając...

jednak dając możliwość wyboru...

Wystarczy chcieć... ale jeśli w okół jest cisza to jest to bardzo jasny znak...




Łatwiej żyje się bez tej pamięci, o wiele gorzej z nią, ale za to żyje się mądrzej i prawdziwiej. Jest to prawda gorzka, ale dumna.


Z całą pewnością gorzej żyje się z pamięcią o tym co było, co czułam, czuję i będę czuć... Niesamowicie trudno zasypiać ze świadomością, że coś się skończyło, że marzenia trzeba zmienić... że ta miłość nie miała prawa bytu... że to ja... zwyczajna ja pozwoliłam sobie na chwilę słabości...

Jutro nowy dzień... inny od innych...
właściwie już nic nie będzie takie...




środa, 12 października 2011

Przedwcześnie pozbawiona złudzeń rzygam na sztuczność uczuć...

Time out... time out... time out...


Od prawie roku ciągle o coś walczę...
o siebie,
o pracę,
o mieszkanie,
o byt,
o przeżycie,
o coś swojego,
o pieniądze,
o jutro,
o uczucia...

czuję, że ostatnie kilkanaście miesięcy to ciągła walka, każdego dnia o coś...
Każdego dnia wstaję z przeświadczeniem, że coś wygram albo poniosę klęskę.
Bo każdy dzień to walka...
Każdy co dzień o coś walczy, ale ja mam poczucie, że moje życie to ciągła walka, gdyby tak podsumować wszystkie bitwy jaki byłby bilnas?
Mam wrażenie, że w tych najważniejszych aspektach mojego życia okazałoby się, że poniosłam klęskę...

Tak ważne dla mnie uczucia... moja cholerna ambicja... to niczego mnie to nie zaprowadziło...
Nadal stoję w martwym punkcie...
Uczucia? Sromotna klęska... cofam się z każdym dniem... nic nie staję się prostsze a czas? Upływ czasu każdego dnia sprawia, że czuję się bardziej zmęczona... bardziej przybita psychicznie...

Nic nie wiem o tej krzyczącej beznadziei, wobec której jestem bezsilna.

Tak, właśnie czuję się bezsilna i czuję że zapadam się w jakiejś beznadziei.
Czasem mam ogromną ochotę krzyczeć, drzeć się w niebogłosy...
wykrzyczeć cały ten ból...

Poddaję się, upadam i nie mam ochoty tak naprawdę na to by się podnieść.
Chciałabym aby moja walka się skończyła - chociaż jedna bitwa, która zakończy się zwycięstwem.
Wiem, że nic nie przychodzi bez walki, ale ile można walczyć....

Czasami to walka z nieznanym wrogiem, z obojętnością... z czasem...

Mam dość... 
Dlatego Time Out... for Me...

piątek, 7 października 2011

zle, zle, bardzo zle... albo nawet jeszcze gorzej...

Ten miesiąc jest szczególny, wkrótce minie rok od wielkich życiowych zmian... miał również zapoczątkować kolejne, miał tak naprawdę zapoczątkować zamknięcie "nie domkniętych ksiąg".
To właśnie teraz miałam rozwiązać ostatni supełek na moim sznurku przeszłości. 

Dziś już wiem, że będzie to nie możliwe, niestety dziś złe wiadomości zupełnie mnie załamały.
Usiadałam i po prostu się rozpłakałam... bo jestem bezsilna wobec pewnych spraw... do tego mam poczucie nie sprawiedliwości...
Każdy z nas za swoją pracę jest wynagradzany, czy odpowiednio... z tym bywa różnie.
Ja lubię swoją pracę, czasem nawet mówię, że jestem pracoholiczką ale jest mi z tym dobrze... 
tylko dziś okazało się, że równie dobrze mogę nic nie robić, albo robić to co robię byle jak a wynagrodzenie będzie takie same...
Boli, że staram się... że wypruwam sobie przysłowiowe flaki... a tak naprawdę nie ma to znaczenia...
Chce mi się kląć... i klnę jak szewc, wczoraj poprosiłam moją "Psiółkę" by napisała opowiadanie z największą ilością przekleństw... dziś sama mogłabym ułożyć niezły poemat....

To będzie ciężki miesiąc... zastanawiam się z czego powinnam zrezygnować... z obiadów (i tak w zasadzie ich nie jem) a może ze śniadań....
Niestety dobijające jest to w naszym "Kochanym Kraju", że stoimy przed dylematami, czy zjeść śniadanie czy kolację? 

Przyprawia mnie o łzy świadomość, że pracowałam ciężko a moje wynagrodzenie nie jest adekwatne do włożonej pracy...

No cóż, supełek zostanie na pierdzielonym sznurku jeszcze troszkę... bułek nie będzie... (przynajmniej schudnę !!) woda w kranie jest bez limitów... coś się wymyśli...

A tak poważnie mówiąc wiem, że będzie źle... baaaaaaaaaaardzo źle....
Ale patrząc na zdjęcie, które za chwilę umieszczę ocieram łzy i myślę sobie:
"Ja dam sobie radę! Muszę sobie dać radę! Nie poddam się!
Od roku walczę o siebie, z różnym skutkiem... ale żyję, mam przyjaciół, którzy pomagają, wysłuchają.
Walczę i będę walczyć, bo zbyt dużo już przeszłam, by teraz się poddać. Mimo, że dziś sznur kojarzył mi się tylko z szubienicą, na której pozostaje mi się powiesić.
To jednak każdy ma problemy każdy się z nimi boryka, ale nas Cholery cechuje to, że mimo wszystko podnosimy się i walczymy dalej, bo walczymy o siebie więc dodam tylko komentarz do zdjęcia:

Następnym razem gdy pomyślisz, że nie lubisz swojego życia pomyśl o tym jak wielu innych chciałoby je mieć...


czwartek, 6 października 2011

"I w końcu, nie wiemy już, co się liczy.
Granice się zacierają.
Jesteśmy jak wolne elektrony.
Zamiast mózgu mamy kartę kredytową,
zamiast nosa - odkurzacz, 
i nic na miejscu serca."

Wieczór i muzyka, obok łóżka lampka czerwonego wina.
Uciszyłam dziś swoje pragnienia i uczucia. Staram się nie "czuć". 
Zastanawiam się ile osób, ile kobiet i mężczyzn stara się uciszyć swoje prawdziwe uczucia i pragnienia.
Ile z nas zasypia z zamkniętymi na klucz myślami...
Jak często nie pozwalamy sobie na szczerość wobec siebie samych, nie mówimy głośno, że czegoś chcemy?

Dlaczego nam kobietą tak trudno przychodzi przyznać się i powiedzieć na głos "Dziś mam ochotę na seks..."
Zastanawiam się nad tym...
Czy to kwestia wychowania ? A może kompleksów? Sama nie wiem czego jeszcze?
A może nam kobietom po prostu nie wypada?
Ale czy nie wypada mówić o swoich potrzebach? O swoich pragnieniach?

Czy tak sama jest ze słuchaniem swojego serca?
Sądząc po sobie pewnie tak, częściej rozum wygrywa, wyszukuje kontr argumenty i serce milknie...
U mnie są jeszcze emocje, które czasem biorą górę, ale zauważyłam ostatnio jedną prawidłowość...
Zaczynam milczeć... przestaję komentować pewne sytuacje, słowa, wydarzenia...
Nie wypowiadam swojego zdania...
Zaczynam milczeć, gdy jakieś słowa w jakiś sposób mnie zabolą, gdy czuję, że moje słowa i nie będą mieć znaczenia...

Przewiduję pewne scenariusze... scenariusze mojego własnego życia, niestety czasem żałuje, że nie mam dublerki...
albo nie mogę zmienić reżysera tej tragikomedii...

Dzisiejszy dzień skomplikowany... za rogiem czai się niepewność...
może bardziej strach...
troszkę irytacji...
pewne sprawy zamiast się rozwiązywać nadal stoją w miejscu i irytujące jest to, że rozwiązanie ich już nie zależy ode mnie... bo co mogłam to pokazałam...

Więc... leżę sobie w łóżku... czekam - nie czekając...
słucham muzyki i swojego serca... tak słucham dziś jak biję...
jest jakby troszkę spokojniejsze... jakby mniej go było...


POSŁUCHAJ SWOJEGO SERCA ZANIM POWIESZ MU ŻEGNAJ...

...

Chciałabym upić się do nieprzytomności i nie czuć...

nie czuć, że mam pragnienia...

że mam marzenia...

że czuję...

nie czuć się jak idiotka...

Fuck.... fuck... fuck...!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zatracić się w alkoholu i nie pamiętać tego wieczoru...

wtorek, 4 października 2011

Właśnie zamykam oczy...
Leżę i odpoczywam... pokój powoli wypełnia muzyka...

Tak, to mój wieczór, chociaż właściwie brakuje mi do tego lampki wina, ale może nadrobię jutro...
Jest w porządku, wracam do siebie i biorę się za siebie. Dziś ogrom zaległych spraw załatwionych i poczucie, że wreszcie coś się udaje.
Obudzona przypomniałam sobie dzisiejszy sen... pocałunek... długi i namiętny z mężczyzną, którego bardzo kochałam a już go nie ma wśród nas...
Zawsze, gdy mi się śni czuję, że wszytko idzie we właściwą stronę i dziś mam właśnie takie poczucie.
Poczucie spokoju ... chyba od dłuższego czasu tego właśnie mi brakowało.
We wnętrzu mnie szalała burza nie do opanowania. Nie radziłam sobie z tym co mnie otaczało....
A dziś słońce świeci... a ja zwyczajnie się uśmiecham

i dziś :-) zanurzam się w dźwiękach muzyki, która koi moją duszyczkę i serducho...
Dobrze utonąć właśnie w tych dźwiękach, nutach...
Przypomina mi się pianino i klawisze biało czarne po których zgrabne dłonie wygrywają melodię...
Tęsknie za tym... na zapachem muzyki... nut... za dotykiem biało czarnych klawiszy...

To miła tęsknota... chociaż jedna...

Dobrej nocy...

poniedziałek, 3 października 2011

Nigdy...

Wracam do normalności...
Moje fobie i strachy przestały mnie dominować. Przez cały weekend miałam huśtawki uczuć... w sobotę dopadły mnie dwie małpy: depresja i chandra, wziełam je na przeczekanie...
Niedziela już zupełnie inna po nie przespanej nocy wróciłam do normalności.
Poukładałam sobie troszkę w głowie, wytłumaczyłam co nieco sama sobie i zasnęłam spokojniejsza.
W głowie stworzyłam mały plan działań. 
Nie poddaję się. Nigdy się nie poddam - tak właśnie ma być.
Wiele złych rzeczy się dzieję, w okół mnie w okół moich przyjaciół. Śmierć, choroby, strata pracy...
Zło jest, było i będzie - oczywista oczywistość. Jeszcze nie raz się z nim zetknę, jeszcze nie raz będę bez sił, będę chciała się poddać. Ale dziś wiem, że ta Cholera co we mnie jest, nawet jak się wyciszy na kilka dni to potem uderzy i to z podwójną siłą i nigdy, prze nigdy nie pozwoli mi się poddać.

Jeszcze troszkę zasmarkana, zakichana ale już walczę... 
Chce iść do przodu, jeszcze kilka dni i ułożę jakiś scenariusz. Muszę bo ten miesiąc finansowo będzie bardzo kiepski, już jest kiepsko ale sobie poradzę.

Jakoś się wszystko poukłada, wszystko musi zmierzać w końcu ku dobremu i ja będę się tak kierowała.
A przy okazji przypomniał mi się film, który przypomina mi o tym, że nie można się poddawać.
A często nasze strachy, fobie i obawy są tylko naszym wyobrażeniem i musimy się z nim zmierzyć aby pójść do przodu....

Więc do przodu brnę...

sobota, 1 października 2011

Amen....

"Nie daj mi, Boże, podróżować tam, dokąd nie powinniśmy podróżować. Uchroń mnie przed wędrówką w czasie, pozwól mi zostać tam, gdzie jest miejsce moje. Pozwól mi mieszkać między przyszłością a przeszłością, między jutrem a wczoraj. Niech się nic, co się stało, nie odstaje, i niech się nie staje nic, co jeszcze nie dojrzało, aby stać się. Niech się dzieje normalność, choćby była najokrutniejsza, i niech się nie cofa anie niech się nie spieszy zegar czasu mego, niech nie wracają cienie świetności ani marności mojej. Amen.
Otwieram oczy"
A.Osiecka "Zabiłam ptaka w locie"

Brnę przez słowa Pani Agnieszki i w jej opowiadaniach widzę siebie, swoje alter ego...
Widzę siebie jako kobietę, która nie może odnaleźć się po osobistych tragediach, widzę siebie jak unoszę się jak feniks z popiołów...
Upadam i wnoszę się...
Przeszłość mniej boli, przyszłość staje się bardziej dostępna...
Rozwiązuję kolejne supełki na sznurku mojego życia... jestem bliżej... bliżej rozwiązań, które jeszcze kilkanaście tygodni temu wydawały się nie do rozwiązania...
Już nic nie przyspieszam, już niczego nie gonię, teraz po prostu czekam ... może nie biernie... ale czekam...
Na możliwość zadania pytań, chociaż wiem, że odpowiedzi mogą zaboleć... ale najwyższa pora zmierzyć się z odpowiedziami, które mogą zaboleć. Chcę wiedzieć, chcę mieć pewność. Chce wiedzieć Kim jestem... i dlaczego właściwie jestem...
Ten czas nadejdzie...
Jest blisko... 
A ja sobie pomieszkam między przyszłością a przeszłością... między jutrem a wczoraj...

niedziela, 25 września 2011

List nie wysłany...

Mój Drogi,

a może powinnam napisać "Mój Kochany"? Czy to właściwie ma znaczenie? Chyba nie zupełnie, tak jak nie ma znaczenia w jakiej formie napiszę ten list. Wiesz ja właściwie bardzo żałuje, że ludzie przestali do siebie pisać zwykłe listy, ja chętnie z niecierpliwością czekałabym na taki list, sprawdzałabym co dzień skrzynkę... a potem odebrała list i pełna emocji zaczęłabym go czytać...
Tylko, że do mnie nikt nie piszę listów... chyba, że Urząd Skarbowy, albo Inkasent z gazowni lub kurier z firmy kurierskiej... tylko, że ich listy nie mają tak na prawdę większego znaczenia... 

 Nie... listy umarły śmiercią naturalną... a przecież mają w sobie pewną tajemnice, magie i ogrom uczuć przelanych na papier... czasem skropione perfumami, a na kopercie można odbić kształt ust... czy to infantylne? Sama nie wiem...

Listy, zastąpiły maile... najczęściej krótkie, zdawkowe zdania, pytani lub informacje, co, gdzie, jak i kiedy... Trudno w nich znaleźć emocje...

Nie pamiętam już kiedy napisałeś do mnie dłuższy list, przepraszam mail... ostatnio nie piszesz...

Ale nie o tym miało być...

Dziś tęsknie za Tobą (żadna nowość, prawda?) tylko, że ja tęsknie a Ty na to pozwalasz...

Są listy, które piszę do Ciebie w myślach, w danej chwili, pod wpływem wydarzeń, rozmów, emocji...
Ten piszę już tak na prawdę kilka miesięcy... słowa starannie napisane na papeterii specjalnie dobranej... koperta oznaczona "Dla F...."
Nie otrzymałeś nigdy tego listu, chociaż napisany dla Ciebie, leży schowany w mojej szufladzie i co raz częściej żyję z przekonaniem, że już go nie otrzymasz...
Dziś piszę kolejne słowa do, lub dla Ciebie jak wolisz... słowa, których ponownie nie zobaczysz, literki, których nie dane Ci będzie przeczytać...
Powoli znikam z Twojego życia, małymi kroczkami, chyba bardziej dla siebie niż z Twojego powodu...
Nie zauważasz tego, a może widzisz i tak po prostu wolisz? Nie szukasz mnie...
Czasem chciałabym abyś mnie znalazł, szczególnie w tym moim smutku, w rozpaczy, która czasem rozbija mnie na drobne kawałki...

Czasem czuję się jak potłuczony wazon, który ktoś chciał naprawić, ale źle ułożył identyczne części...


Właściwie nie wiem co mam zrobić, i jak się zachować... zgubiłam się, zgubiłam się z uczuciami do Ciebie, a najgorsze jest to, że nie mam odwagi by Ci o nich opowiedzieć. Tylko, że jak mam to zrobić, skoro nie mamy dla siebie czasu, skoro zawsze jest coś ważniejszego i pilniejszego niż ja...

Przyzwyczaiłam się do faktu, że się zdarzam... 
Trudno mi jednak gdy czuję, że jestem nikim ... 

Dziś nawet nie potrafię znaleźć słów by to wszystko opisać...
Bo jak mam opisać, moją tęsknotę... ból... i rozczarowanie...

Jesteś a jednak Cię nie ma... raz na kilka miesięcy darujesz mi wieczór i noc... 
a potem znikasz i zostawiasz mnie w pustym łóżku... z kilkoma słowami, że wrócisz... wracasz, ponownie za miesiąc, dwa lub więcej... i znowu darujesz mi wieczór i noc...

i koło się zamyka...

Powitania i rozstania...
Z uniesień pozostaje mi uniesienie brwi, a ze wzruszeń: wzruszenie ramionami...

Gdybym tylko była bardziej odważna, wtedy podeszłabym do Ciebie i patrząc w Twoje zielone oczy powiedziałabym: Kocham Cię i zrób z tym co chcesz....

sobota, 24 września 2011

W pokoju panuje mrok, lekką poświatę daje monitor...
Za oknem niebo spowite chmurami a czterech ścianach ja...
Pomiędzy ciszą a ciszą słychać klikanie klawiatury, ale czy tylko...
Gdyby się wsłuchać jest więcej dźwięków...
Słychać biegnące myśli, są daleko jak zawsze...
Słychać jak tęsknota obija się o ściany pokoju, uderza o nie z hukiem i rozbija się na podłodze...

Słychać bicie serca, próbuje uderzać miarowo, jakby w tak... Bach, Schubert... prędzej Paganini...

Wsłuchuję się  tą muzykę, w tą ciszę przerywaną deszczem...deszczem łez...spływają po policzku i opadają na podkoszulek...

Raz, dwa, trzy, cztery... aby zasnąć liczę... liczę nie spełnione marzenia, nie dotrzymane obietnice...
skrajności, w które wpadam...
Liczę dni... od spotkania do spotkania...
Wkrótce październik... a potem listopad, grudzień, styczeń i luty... a co będzie potem...
Według naszego kalendarza będzie marzec...
Według moich obliczeń, coś się skończy... a może już się skończyło, tylko ja uporczywie się tego trzymam...

Cóż jeszcze mogę policzyć?
Czy liczyliście kiedyś łzy spływające po policzku?
Jakie to uczucie...
na początku łza wypływa z oka... przesuwa się blisko nosa... czuć jej delikatność... potem tuż przy nosie czuć słoność łzy... a gdy spływa po policzku zaczyna delikatnie łaskotać, jakby chciała przeprosić, że płynie...
jakby chciała wynagrodzić smutek łaskotaniem...

Znowu cisza w okół mnie...
pustka...
cztery ściany...
głęboki wdech...
i głęboki szloch,
twarz ukryta w dłoniach tak by nikt nie zobaczył łez...

ale przecież nikt tego nie widzi...

przecież jestem sama...
tak zwyczajnie sama...

z głupią miłością, która niszczy mnie ....
z naiwnością, która na co dzień ze mnie kpi...

Pozwólcie mi zasnąć na dłużej...
I nie śnić... nie kochać... i nie czuć...

pozwólcie mi...

a jutro będzie inaczej... za horyzontem pojawi się nowy dzień,
a ja ponownie będę udawać, że wszystko gra...

piątek, 23 września 2011

Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham...

Kiedy przyszła pora na sen Mały Brązowy Zajączek chwycił Dużego za bardzo długie uszy. Chciał, żeby Duży Brązowy Zając usłyszał każde jego słowo.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - powiedział.
- I pewnie nigdy się tego nie dowiem - odparł Duży. - Oooo tak - zawołał Mały Brązowy Zajączek i rozłożył ramiona tak szeroko, jak tylko potrafił. Duży Brązowy Zając miał jeszcze dłuższe ramiona.
- A ja kocham ciebie TAK bardzo - powiedział. "Hm, to naprawdę bardzo" - pomyślał Mały. - Kocham cię tak wysoko, jak tylko mogę dosięgnąć - powiedział Mały Brązowy Zajączek. - A ja ciebie kocham tak wysoko, jak JA potrafię dosięgnąć - odparł Duży Brązowy Zając. "To dopiero jest wysoko! - pomyślał Mały. - Też chciałbym mieć takie ramiona". Wtedy Mały Brązowy Zajączek wpadł na wspaniały pomysł. Podszedł do drzewa, stanął na przednich łapkach, a tylne oparł wysoko o pień.
- Kocham cię od ziemi aż po czubeczki moich stóp!- powiedział.
- I ja cię kocham aż po czubeczki twoich stóp - odparł Duży Brązowy Zając,
podrzucając Małego wysoko ponad głowę. - Kocham cię tak wysoko, jak skaczę!
- roześmiał się Mały Brązowy Zajączek, podskakując jak piłka. - Ja też ciebie kocham tak wysoko, jak skaczę - rzekł z uśmiechem Duży Brązowy Zając i podskoczył tak wysoko, że aż dotknął uszami gałęzi. "To dopiero był skok - pomyślał Mały Brązowy Zajączek.
- Też chciałbym tak skakać". - Kocham cię tak daleko, jak przez całą drogę do rzeki
- zawołał Mały Brązowy Zajączek. - A ja ciebie kocham jak stąd do rzeki, i na drugi brzeg, i aż po same wzgórza - powiedział Duży. "Ale daleko" - pomyślał Mały Brązowy Zajączek. I tak mu się zachciało spać, że nie miał już siły myśleć.
Spojrzał tylko na trawę i krzewy, w głąb ciemnego wieczoru. Nic nie mogło być dalej niż niebo. - Kocham cię jak stąd do księżyca - wyszeptał i zamknął oczy. - Ach, to daleko - przyznał Duży.
- To bardzo daleko, ale to bardzo daleko. Duży Brązowy Zając ułożył Małego na posłaniu z liści. Pochylił się nad nim i pocałował go na dobranoc. Potem położył się bardzo blisko, tuż obok, i wyszeptał z uśmiechem: - A ja ciebie kocham jak stąd do księżyca ...
... I Z POWROTEM.

czwartek, 22 września 2011

Cierpienie należy do życia. Jeśli cierpisz, znaczy, że żyjesz. Pogódź się z tym mała dziewczynko.

Zastanawiam się z iloma rzeczami muszę się pogodzić...
Ile rzeczy przemilczę, bo właściwie po co o nich mówić, skoro nikt i tak nic nie zrobi?

Kolejny wieczór przytulam twarz do poduszki, otulam się nią, zasypiam wyobrażając sobie, że nie zasypiam sama, że w ogóle to ja nie jestem sama.
Nie jem sama obiadów, nie jem sama kolacji, nie spaceruję sama z psem.... nie jestem sama...
Wyobrażam sobie, że obok mnie po prostu Ktoś jest....
ale to tylko puste wyobrażenia, bo po przebudzeniu to ja sama wyłączam budzić. Robię sobie sama kawa, czasem śniadanie... sama w samotności dnia je konsumuje....

A potem snuję się po mieszkaniu szukając czegoś do zrobienia a by tak nie czuć się sama...



Jest bowiem kilka odmian ciszy: najlepsza jest ta, która zapada z wyboru człowieka, a nie przeciw niemu...


Chcę zniknąć, schować się, zrozumieć swoje uczucia... przemyśleć to...
Wydarzenia i sytuacje zaczynają przelewać czarę goryczy... co raz gorzej jest mi z samą sobą... miotam się z tymi cholernymi uczuciami i brakuje mi odwagi by zwyczajnie o nich porozmawiać, ale czy można zwyczajnie? NIE!! Cholera NIE!!
Nie wiem którą drogą pójść, dziś wiem, że potrzebuję głębokiego oddechu, potrzebuje odpocząć od wszystkiego, od uczuć, i sama nie wiem jeszcze od czego...

Chciałabym powiedzieć: NIE MA MNIE! TU TAKA NIE MIESZKA...




piątek, 16 września 2011

Kolejny raz sprawdziłam pocztę, sama nie wiem po co przecież na nic nie czekam...

a jednak...

popłynęły łzy...

kolejny samotny wieczór, wśród czterech scian..
co prawda przyzwyczajam się do ciszy, do nie czekania, nie kochania, nie tęsknienia, nie bycia, nie czucia, nie myślenia, nie dotyku...
fajnie słowo to nie... pokazuje jak nie wiele mam, i jak nie wiele znaczę...


Chce po prostu zasnąć i dziś już nie czuć...
przecież to co czuje i tak nie ma znaczenia....

niedziela, 11 września 2011

Muzycznie... a może nostalgicznie...


A dziś muzycznie...

Uśmiechałam się dziś... jechałam swoim autobusem geriatrycznym do pracy (tak nazwałam ten autobus ponieważ 3/4 pasażerów to staruszkowie) czasem jestem jedyną w miarę młodą osóbką na pokładzie szalonego autobusu. Mimo to słychać śmiech, rozmowy i radość... czasem słyszę o smutnych rzeczach - wrednych i wyrodnych dzieciach, zagrażających życiu chorobach a czasem jestem światkiem śmiesznych sytuacji....

Zasłuchana w mojej muzyce często nie zwracam uwagi na nic...
Dziś patrzyłam na Wielkie Miasto, zmienia się - przygotowuje się na Jesień, a ja właściwie lubię jesień... 
Lubię gdy słońce wynurza się zza chmur i pada pomiędzy drzewa... daje mi jeszcze radość, której czasem tak brak...

Dziś ponownie się zakochałam w Wielkim Mieście i jeszcze w Kimś...
Ale od początku... 
Wielkie Miasto jest Wielkie... ale są zakątki, w których ginie cały ten tłok, hałas, harmider... a ja lubię takie miejsca...

Zaraz po pracy wysiadałam w połowie drogi i poszłam w moje ulubione miejsce... Barbakan... usiadłam na cegłach i przypomniała mi się scena z Danielem Olbryskim na Barbakanie z filmu (prawdopodobnie, bo nie jestem pewna) "Żona dla Milionera"? Daniel gra malarza i właśnie na Barbakanie wystawia swoje obrazy...

Dziś nie było Daniela a także nie było jego obrazów, była Warszawa.... jak dla mnie cicha i tajemnicza... gdy robi się ciemno wszystko cichnie... nawet miasto... uwielbiam takie chwile, gdzie wiatr szumi mi w uszach, gdy czuję go na policzkach, gdy zamykam oczy i po prostu słucham... chciało by się wtedy posłuchać Paganiniego...


Wydaje mi się, że Paganini byłby idealny dla Wielkiego Miasta... i dla mojej drugiej miłości...

Zaczęłam czytać bajki Agnieszki Osieckiej i niestety zakochałam się... w bajkach, w opowiadaniach i w wierszach (o piosenkach już nie wspomnę)
Martwi mnie jedno ta miłość będzie mnie drogo kosztowała...
Już wypatrzyłam 3 książki, które po prostu muszę, ale to naprawdę muszę mieć...

Osiecka... zapomniałam o niej... a ona tak dobrze działa mi na duszę...(nie tą od żelazka)...

Tak inaczej dziś... tak spokojniej... pora na sen... chociaż książka przyciąga jak magnez - ech te jej bajki, niby dla dzieci a dorosły może się w nich zakochać...
Szkoda swoją drogą, że w dzieciństwie nikt nie pomyślał o czytaniu mi bajek...

czwartek, 8 września 2011

To chyba o mnie...




"Obiecaj mi, że pewnego dnia będziemy wracać do jednego domu, zasypiać się budzić się w jednym łóżku, jeść śniadanie w jednej kuchni, parzyć sobie nawzajem kawę po nieprzespanej nocy, dawać sobie całusa przed wyjściem do pracy, na uczelnie, czy gdzieś...
a potem wracać znowu do siebie..."


Tego chyba właśnie potrzebujemy...
Nie obietnic, ale pewności...
Nie słów kiedyś, coś, jakoś, nadrobimy, następnym razem, gdzieś...

Potrzebujemy wiedzieć, czuć...
Nie tylko widzieć co jakiś czas literki na ekranie monitora, nie mega bajty maili...
Nie dźwięk głosu w słuchawce, nie zimny ekran telefonu na policzku...

Nie chcemy zapewnień, pustych słów, obietnic nie spełnionych, chwil straconych na czekanie...

Jesteśmy, czujemy... pragniemy...

I myślimy i jesteśmy w stanie odejść nie mówiąc dlaczego... 

Poddajemy się, gdy widzimy, że walka nie ma już najmniejszego sensu...
potem możemy spojrzeć w lustro i powiedzieć "zrobiłam co mogłam..."


A Ty co powiesz, gdy rano spojrzysz w swoje odbicie??

środa, 7 września 2011

Usiadłam na parapecie i wpatruję się w ciemno niebo, jeszcze kilkanaście dni temu patrzyłam na jasne chmury płynące po niebieskiej tafli i wszystko wydawało się prostsze, łatwiejsze, uśmiechałam się i wierzyłam, że wszystko idzie właściwym torem, że mimo wszystko będzie dobrze i moje puzzle życiowe złożą się w jedną całość. Że każdy mimo iż odrębny kawałek utworzy jakąś jedną konkretną całość.

Brakuje mi lampki wina... mógłby być nawet jakiś tani winiak...

Zaglądam w głąb siebie i chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wiem co zrobić, nie wiem jak postąpić i jak zareagować...
Niestety nie ucieknę przed własnymi myślami, przed własnymi uczuciami...
Jest mi źle, a oczy zaszły łzami tylko co z tego, ile można walczyć, ile można okłamywać samą siebie...

Myślę sobie tak, przypominając słowa "Malutkiej" - ważne, że się zdarzyło...


Więc Drogi Panie F.


Dziękuję za wszystkie chwile, które mi podarowałeś.
Dziękuję za czas poświęcony mojej osobie.


Dziękuję za wszystko co się wydarzyło
Może to mało ale dziś chyba gorycz która mnie ogarnia nie pozwala na napisanie więcej.


Tak jestem rozgoryczona smutna i rozżalona... ale Ty o tym nie wiesz i już się nie dowiesz, bo ja tego nie powiem, nie napiszę bezpośrednio do Ciebie.


Dziś zrezygnowałam z walki, z walki o Twój czas, o Twoją uwagę...
Myślałam, że jeśli Ktoś potrzebuje pomocy, Ktoś kto podobno jest dla nas ważny, znajdziemy dla tego Kogoś czas... Myliłam się - nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni.
Jestem sobie Ktosiem zwykłym Ktosiem, kto sobie kiedyś był... i było fajnie, może nawet zabawnie, czasem przyjemnie, czasem mniej nudno...


Był taki czas, w nie czas... to nie ten czas, bo przyszedł inny czas, więc ten nie w czas poszedł daleko w las...





Uśmiercasz
nieśmiertelną duszę
serce cierpi przez
tysiąclecia
i potrzebuje wtedy
tylko Ciebie
swego oprawcy

*Serce i dusza*

poniedziałek, 5 września 2011

W palcach wyobraźni trzymam niedopałek marzeń....

Zawsze na świecie ktoś na kogoś czeka, czy to na dalekiej pustyni, czy w samym sercu gwarnego miasta. I gdy w końcu skrzyżują się drogi tych dwojga i spotkają się ich spojrzenia, to wtedy znika cała przeszłość i cała przyszłość. Liczy się tylko ta chwila i owa niewiarygodna pewność, że wszystko pod niebieskim sklepieniem zostało zapisane jedną Ręką. Ręką, która obdarza miłością i stwarza bliską dusze dla każdego śmiertelnika, który w słonecznym świetle krząta się niestrudzenie, wypoczywa i szuka swego skarbu. Bo jeśliby tak nie było, to marzenie całego ludzkiego rodzaju nie miałoby najmniejszego sensu. 

Paulo Coelho. Alchemik.
Właśnie napisałam pewnego maila dotyczącego moich marzeń. Mail był przeznaczony dla pewnego mężczyzny z pewnych powodów nie chcę umieszczać go w tym miejscu, ale w związku z tym, że temat zmusił mnie nie przemyśleń na temat marzeń, chce napisać kilka słów właśnie w tym moim miejscu, w miejscu w którym próbuję odnaleźć siebie, zrozumieć swoje ja...

Na całym świecie jest pewnie setki lub nawet tysiące miejsc takich jak w Krasiczynie...
Krasiczyn to XVI wieczny zamek położony w pięknym parku...
W parku znajduje się miłorząb, który spełnia ludzkie marzenia. Gdy zwiedzasz park widzisz ludzi, którzy "obchodzą" drzewo pięć razy w prawo oraz pięć razy w lewo. Każda z tych osób w myślach wypowiada swoje marzenie i wierzy głęboko, że ono się spełni.
W Sandomierzu jest "Ucho Igielne", przez które trzeba przejść z zamkniętymi oczami i również w myślach wypowiedzieć swoje marzenie, nie dotykając dłońmi bocznych ścian "Ucha"...
Tak właśnie spełniamy swoje marzenia... w taki sposób o nich mówimy... najczęściej w naszych myślach w określonych miejscach...
Ja w tym roku czekałam na sierpień, na mój wymarzony urlop...

Uwielbiam patrzeć w niebo i w gwiazdy, pamiętam gdy byłam nastolatką wybrałam się z moją paczką pod namioty to również był sierpień. Wybraliśmy się w góry i rozbiliśmy namioty w małej miejscowości Krępna... W okół nas były olbrzymi jak dla mnie góry, otaczały nas z każdej strony. Obok pola namiotowego płynął strumień, który przyjemnie szumiał i chłodził nas podczas upalnych dni...
Jednak najpiękniejsze były noce... 
Razem z moją ówczesną przyjaciółką wychodziłyśmy nocami przed namiot i kładłyśmy się na zimnej i zroszonej trawie i patrzyłyśmy w niebo...
I wówczas spadały gwiazdy... a my wypowiadałyśmy swoje marzenia...a one miały się spełniać...
Czy się spełniły? Nie pamiętam, nie pamiętam nawet o czym wówczas marzyłam... pamiętam jednak, że noce te były wyjątkowe właśnie dlatego, że wierzyłyśmy, że te spadające gwiazdy są w stanie spełnić każde nasze marzenie...

W tym roku również wypatrywałam spadających gwiazd, liczyłam, że skoro ja zrobiłam już wszystko by spełnić swoje marzenia to teraz tylko gwiazdy, które spadają mogą mi pomóc...
Nie spadała ani jedna gwiazda... wszystkie pozostawały na swoim miejscu...

Czy poddałam się ze swoimi marzeniami?
W pewnym sensie tak...

Przechodząc kilkanaście lat temu marzyłam by moi rodzice mnie po prostu kochali... nie marzyłam o niczym innym, do dziś nie czuję ich miłości i pewnie już nigdy nie poczuję...
Wędrując w okół miłorzębu marzyłam  o spotkaniu pewnego mężczyzny - spotkałam go... pokochałam... a życie nadal pisze scenariusz do tej historii.

Dziś wiem jedno, wiem o czym już nie marzę... 
Moje marzenia nie wędrują w stronę materialną... nie marzę o dużej willi z basenem, o wypasionej furce by móc się lansować przed znajomymi, nie marzę nawet o karierze Pani biznes women...

Moje marzenie to fotel bujany, na którym mogę odpocząć po ciężkim dniu pracy...
Moje marzenie to bliska mi osoba, która wie, że czasem wystarczy mnie przytulić i powiedzieć - Będzie dobrze, nie jesteś z tym wszystkim sama...
Moje marzenie to poczucie bezpieczeństwa, to łóżko które mogę dzielić z osobą, którą nie tylko kocham, ale przede wszystkim szanuję, szanuję tą osobę ale również szanuję siebie swoje potrzeby i swoje pragnienia... 
Marzę o dziecku, które zrodzi się z miłości i pragnienia dania życia Komuś wyjątkowemu...

Marzę o nocy... spokojnej, bez koszmarów... a jeśli z koszmarami to również ze słowami "To był tylko koszmar, przytul się zaraz go nie będzie..."

Marzę o kubku gorącej herbaty w zimowy, mroźny wieczór...

Marzę o dniach nie przepełnionych samotnością...

Marzę o spełnianiu marzeń drugiej, bliskiej mi osoby...

Marzenia tak naprawdę mają sens tylko wówczas, gdy możemy się nimi podzielić, gdy dają radość nie tylko nam ale również osobie, która pomaga nam je spełniać, pomaga dążyć do ich spełnienia lub spełnia je razem ze mną...

Zastanawiam się dlaczego często jest tak, że nawet jeśli mamy taką bliską osobę przy sobie nie potrafimy jej mówić o naszych marzeniach... często wypowiadamy je właśnie w takich miejscach o których pisałam, a nie mówimy ich osobie, która może pomóc nam je spełnić...

Czy boimy się naszych marzeń?
A może boimy się przyznać bliskiej nam osobie, że marzymy właśnie o niej... o tym, że zestarzejemy się razem, że chcemy razem z tą osobą odkrywać świat?

Ja się nie boję marzeń...
Ja przestałam marzyć bo nie widzę już spadających gwiazd, bo nie wiem co mogłabym jeszcze zrobić by je spełnić...

Zostawiam więc moje marzenia w palcach wyobraźni jako niedopałek...

a może jak bańki mydlane, które przecież nie zależnie od tego co będzie robić i tak kiedyś pękną... rozpłyną się w powietrzu...


Czuć się kobietą, być matką...

Mimo wszystko, mimo tego, że zawiodłam się na swoich marzeniach One nadal są we mnie... tęsknie za ich spełnieniem, tylko, że czuję, że co raz bardziej się od nich oddalam...

Stojąc na molo patrzymy w morze, bezkresne, ogromne niczym nie ograniczone...
Takie powinny być nasze marzenia powinny również mieć siłę jak wiatr... 

Spełniajmy swoje marzenia i mówmy o nich głośno szczególnie osobą, które kochamy i mamy je przy sobie...


Stoję przy oknie, patrzę na ciemne niebo, czasami pojawia się na nim błysk i rozświetla ciemność... za chwilę spadnie deszcz, czuć go w powietrzu...
Wiesz? Myślę o Tobie...

to takie banalne... prawda?...





Ciągle obok, ciągle przy...
...Tobie
i z Tobą.
Za wspólnymi snami,
drogami,
zdaniami...
wspólnymi nocami
i oddzielnymi dniami...
idziemy przez
marzenia.

środa, 31 sierpnia 2011

Pomiędzy światami...

Moje dwa światy...

Dziś późnym popołudniem coś się stało, mój organizm odmówił posłuszeństwa w jednej chwili zapadłam w sen...
Majaczyłam, pamiętam, że rozmawiałam przez telefon, że było mi strasznie zimno...
I dziwna nie moc... nie mogłam utrzymać w dłoni telefonu... Zmierzyłam gorączkę 39,5 stopni...

I sny... łączące moje dwa światy...
Bo ja żyję w dwóch światach...
Jeden świat to Wielkie Miasto, pełne gwaru, ruchu i biegu, praca, dom, obowiązki... Życie...
Drugi świat... to Morze... i ludzie, tam mieszkający...
To mały człowieczek, który przytula się co wieczór i daje ciepło, nie tylko takie fizyczne, ale takie psychiczne, człowieczek, który ma swoje gorsze dni ale potrafi sprawić, że człowiek się uśmiecha, że ma okazję do zabawy i wygłupów...
To świat dwóch kobiet, z przeszłością... z pragnieniami, marzeniami i jeszcze wiarą, że będzie lepiej, że to co złe kiedyś przeminie... że los będzie bardziej przychylny...


To w tym świecie czuję się potrzebna, ważna.... kochana... to w tym świecie nie wstydzę się łez i bycia sobą... taką ja... z głową pełną pomysłów, wariacji, zabawy... czasem słodkiego lenistwa...

To jest mój świat, chociaż oddalony o setki kilometrów to jednak mój...
Wiele się zdarzyło... Wiele wspaniałych chwil, które są już wspomnieniami, które chce się pielęgnować i takie na wspomnienie, których pojawia się uśmiech...

Wyluzowanie... nie odbieranie telefonów, nie "wchodzenie" na neta... po prostu życie, zabawy... normalność i to bez biegu...

Przewijają się dwa światy... jeden egzystuje razem z drugim... łączą się a łącznikiem jestem ja...
Tylko, że ja mam dosyć takiego rozdarcia... 
Dziś wiele rzeczy boli, nie wiem co począć...

Pokochałam mój drugi świat... pokochałam mężczyznę i chyba najwyższa pora wyłożyć karty na stół i pójść w którąś stronę... nie zamykać żadnego ze światów... ale zadać konkretne pytania, powiedzieć o uczuciach... nie miało to być przez telefon, nie na maila... ale w cztery oczy... nie udało się, po raz kolejny...

Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba chcieć... tylko na słowach się skończyło...

Wstanę rano i popatrzę w lustro... i wiem co zobaczę, Kobietę, która zrobiła wszystko co mogła... nie mogę sobie zarzucić, że nie walczyłam, że nie podjęłam działań... zrobiłam co mogłam...

Widzę siebie i to jak wiele się zadziałało... jak wiele zmieniło, a zmieni się jeszcze więcej... nie będę biernie czekać... nie chcem... jak to mówi moja Psiółeczka... nie chcem czekać i się zastanawiać... pora pójść w którąś ze stron i nie zastanawiać się każdego dnia co zrobiłam źle... 
Pora wziąć byka za rogi...tak właśnie... to jest ten czas, kiedy wszystko trzeba postawić na jedną kartę...

Gorączka spadła... sen nie przyniósł ukojenia... ale czuję się lepiej....

Pomyślałam dziś, że gdyby coś mi się stało, osoba, którą kocham nawet by  o tym nie wiedziała... mogłabym umrzeć w samotności... w zupełnej ciszy a On nawet nie miał by świadomości, że bardzo go kochałam... i zwyczajnie odeszłam....

wtorek, 30 sierpnia 2011

48 godzin...

Podniosłeś mnie ku górze
A potem mnie powaliłeś
Nigdy nie jestem pewna co powinnam czuć
Kiedy jesteś w pobliżu
Powiedziałam to co mi leżało na sercu
Ale nie wiem dlaczego
Bo Ty nigdy naprawdę nie powiedziałeś
O czym myślisz

To tak jakbym chodziła po rozbitym szkle
Chce wiedzieć ale nie chcę zapytać
 
Więc powiedz, że mnie kochasz
Albo powiedz, że mnie zostawiasz
Nie pozwól ciszy mówić za ciebie
Tylko powiedz, że mnie pragniesz
Ty mnie nie potrzebujesz
Nie pozwól aby cisza mówiła za ciebie

To mnie zabija (cisza)
To mnie zabija (cisza)
To mnie zabija (cisza)

Wpuściłeś mnie ale czasami
Twoje puste oczy sprawiają,
że czuję sie taka zimna w środku
Kiedy jestem z tobą
To jak gra w kości
Nie wiem kiedy i jak sprawiasz,że płaczę

Więc powiedz, że mnie kochasz
Albo powiedz, że mnie zostawiasz
Nie pozwól ciszy mówić za ciebie
Tylko powiedz, że mnie pragniesz
Ty mnie nie potrzebujesz
Nie pozwól aby cisza mówiła za ciebie

To mnie zabija (cisza)
To mnie zabija tak (cisza)


To tak jakbym chodziła po rozbitym szkle
Chce wiedzieć ale nie chcę zapytać
Bo ty raz powiedziałeś że możesz do tego powrócić
Jeżeli to koniec
To proszę cie przemiń


Więc powiedz, że mnie kochasz
Albo powiedz, że mnie zostawiasz
Nie pozwól ciszy mówić za ciebie
Tylko powiedz, że mnie pragniesz
Ty mnie nie potrzebujesz
Nie pozwól aby cisza mówiła za ciebie

Podniosłes mnie ku górze
A potem mnie powaliłeś
Nigdy nie jestem pewna co powinnam czuć....

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@
Właściwie trudno określić jak się czuję... chyba jak w amoku... chciałabym nie myśleć, ale to niestety nie wychodzi... 
dziwny stan... właśnie uprzytomniłam sobie, że nic nie jadłam, spaliłam prawie całą paczkę papierosów i jakoś funkcjonuje, za kilka minut wyjdę na miasto, ale najpierw będę musiała ukryć podpuchnięte oczy, ponownie zrobić makijaż... tylko po co?

Co można zrobić przez 48 godzin?
Można polecieć do Australii i z powrotem bo lot trwa 24 godziny, z przesiadkami w Berlinie i Hong Kongu.
Można 6 razy polecieć do Francji i z niej wrócić, bo lot trwa 2 godziny w jedną stronę.
Można wsiąść w pociąg i pojechać z Wielkiego Miasta nad morze do pewnej małej miejscowości i wrócić ponownie do wielkiego miasta (można to zrobić dwa razy) gdyż podróż Polskimi Kolejami będzie trwała 12 godzin....
W ciągu 48 godzin, można po prostu pracować i spać. Spać i pracować.
Można po prostu egzystować... być, jeść, spać... etc....

Można spędzić z Kimś 48 godzin i po prostu milczeć, patrzeć w oczy, trzymać za rękę...
Można... a można...

Przez 48 godzin można:
Płakać przez 2 godziny,
płakać w łazience,
płakać na huśtawce,
płakać w łóżku,
płakać w ramię,
zasnąć ze zmęczenia...
obudzić się o 5,30 i płakać do poduszki...
wypić kawę i ponownie płakać...
wejść do łazienki, zbić lusterko.
płakać, płakać, płakać....
wsiąść do pociągu....

jaki jest ciąg dalszy??
płakać, płakać, płakać...


W pewnym momencie coś pęka... czekamy w życiu na wiele chwil i na wiele momentów... czasami zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze coś się przydarzy, ale wierzymy, że jeśli Ktoś bardzo czegoś chce to może osiągnąć swój cel.
Tylko trzeba czegoś chcieć.

Myślę, że często sami zabieramy sobie szansę by nie być samotni...
Pierwszy raz wypakowałam się zaraz po powrocie,

wyciągnęłam serduszko... zawiesiłam je na szyji, chce by wisiało... właśnie teraz gdy czuję, że wszystko się posypało..., w chwili w której nie mam siły już walczyć, w momencie gdy tak naprawdę nie wiem co dalej i jak dalej...

Chciałabym po prostu porozmawiać, ale samemu prowadzi się raczej monolog a nie dialog...
Więc nie rozmawiam... czasem spojrzę na ekran telefonu ale milczę...

Trudno określić co czuję, sama tego nie wiem... jakoś wiele rzeczy się nałożyło... a w mojej głowie pełno wstążeczek się pomieszało...

Nie wiem co będzie .... nie wiem co zrobię, wiem, że muszę się wziąć w garść i iść do przodu... tylko jeszcze nie wiem jak...


Chaotycznie dziś.... no cóż taki dzień...
Takie 48 godzin....