niedziela, 25 września 2011

List nie wysłany...

Mój Drogi,

a może powinnam napisać "Mój Kochany"? Czy to właściwie ma znaczenie? Chyba nie zupełnie, tak jak nie ma znaczenia w jakiej formie napiszę ten list. Wiesz ja właściwie bardzo żałuje, że ludzie przestali do siebie pisać zwykłe listy, ja chętnie z niecierpliwością czekałabym na taki list, sprawdzałabym co dzień skrzynkę... a potem odebrała list i pełna emocji zaczęłabym go czytać...
Tylko, że do mnie nikt nie piszę listów... chyba, że Urząd Skarbowy, albo Inkasent z gazowni lub kurier z firmy kurierskiej... tylko, że ich listy nie mają tak na prawdę większego znaczenia... 

 Nie... listy umarły śmiercią naturalną... a przecież mają w sobie pewną tajemnice, magie i ogrom uczuć przelanych na papier... czasem skropione perfumami, a na kopercie można odbić kształt ust... czy to infantylne? Sama nie wiem...

Listy, zastąpiły maile... najczęściej krótkie, zdawkowe zdania, pytani lub informacje, co, gdzie, jak i kiedy... Trudno w nich znaleźć emocje...

Nie pamiętam już kiedy napisałeś do mnie dłuższy list, przepraszam mail... ostatnio nie piszesz...

Ale nie o tym miało być...

Dziś tęsknie za Tobą (żadna nowość, prawda?) tylko, że ja tęsknie a Ty na to pozwalasz...

Są listy, które piszę do Ciebie w myślach, w danej chwili, pod wpływem wydarzeń, rozmów, emocji...
Ten piszę już tak na prawdę kilka miesięcy... słowa starannie napisane na papeterii specjalnie dobranej... koperta oznaczona "Dla F...."
Nie otrzymałeś nigdy tego listu, chociaż napisany dla Ciebie, leży schowany w mojej szufladzie i co raz częściej żyję z przekonaniem, że już go nie otrzymasz...
Dziś piszę kolejne słowa do, lub dla Ciebie jak wolisz... słowa, których ponownie nie zobaczysz, literki, których nie dane Ci będzie przeczytać...
Powoli znikam z Twojego życia, małymi kroczkami, chyba bardziej dla siebie niż z Twojego powodu...
Nie zauważasz tego, a może widzisz i tak po prostu wolisz? Nie szukasz mnie...
Czasem chciałabym abyś mnie znalazł, szczególnie w tym moim smutku, w rozpaczy, która czasem rozbija mnie na drobne kawałki...

Czasem czuję się jak potłuczony wazon, który ktoś chciał naprawić, ale źle ułożył identyczne części...


Właściwie nie wiem co mam zrobić, i jak się zachować... zgubiłam się, zgubiłam się z uczuciami do Ciebie, a najgorsze jest to, że nie mam odwagi by Ci o nich opowiedzieć. Tylko, że jak mam to zrobić, skoro nie mamy dla siebie czasu, skoro zawsze jest coś ważniejszego i pilniejszego niż ja...

Przyzwyczaiłam się do faktu, że się zdarzam... 
Trudno mi jednak gdy czuję, że jestem nikim ... 

Dziś nawet nie potrafię znaleźć słów by to wszystko opisać...
Bo jak mam opisać, moją tęsknotę... ból... i rozczarowanie...

Jesteś a jednak Cię nie ma... raz na kilka miesięcy darujesz mi wieczór i noc... 
a potem znikasz i zostawiasz mnie w pustym łóżku... z kilkoma słowami, że wrócisz... wracasz, ponownie za miesiąc, dwa lub więcej... i znowu darujesz mi wieczór i noc...

i koło się zamyka...

Powitania i rozstania...
Z uniesień pozostaje mi uniesienie brwi, a ze wzruszeń: wzruszenie ramionami...

Gdybym tylko była bardziej odważna, wtedy podeszłabym do Ciebie i patrząc w Twoje zielone oczy powiedziałabym: Kocham Cię i zrób z tym co chcesz....

sobota, 24 września 2011

W pokoju panuje mrok, lekką poświatę daje monitor...
Za oknem niebo spowite chmurami a czterech ścianach ja...
Pomiędzy ciszą a ciszą słychać klikanie klawiatury, ale czy tylko...
Gdyby się wsłuchać jest więcej dźwięków...
Słychać biegnące myśli, są daleko jak zawsze...
Słychać jak tęsknota obija się o ściany pokoju, uderza o nie z hukiem i rozbija się na podłodze...

Słychać bicie serca, próbuje uderzać miarowo, jakby w tak... Bach, Schubert... prędzej Paganini...

Wsłuchuję się  tą muzykę, w tą ciszę przerywaną deszczem...deszczem łez...spływają po policzku i opadają na podkoszulek...

Raz, dwa, trzy, cztery... aby zasnąć liczę... liczę nie spełnione marzenia, nie dotrzymane obietnice...
skrajności, w które wpadam...
Liczę dni... od spotkania do spotkania...
Wkrótce październik... a potem listopad, grudzień, styczeń i luty... a co będzie potem...
Według naszego kalendarza będzie marzec...
Według moich obliczeń, coś się skończy... a może już się skończyło, tylko ja uporczywie się tego trzymam...

Cóż jeszcze mogę policzyć?
Czy liczyliście kiedyś łzy spływające po policzku?
Jakie to uczucie...
na początku łza wypływa z oka... przesuwa się blisko nosa... czuć jej delikatność... potem tuż przy nosie czuć słoność łzy... a gdy spływa po policzku zaczyna delikatnie łaskotać, jakby chciała przeprosić, że płynie...
jakby chciała wynagrodzić smutek łaskotaniem...

Znowu cisza w okół mnie...
pustka...
cztery ściany...
głęboki wdech...
i głęboki szloch,
twarz ukryta w dłoniach tak by nikt nie zobaczył łez...

ale przecież nikt tego nie widzi...

przecież jestem sama...
tak zwyczajnie sama...

z głupią miłością, która niszczy mnie ....
z naiwnością, która na co dzień ze mnie kpi...

Pozwólcie mi zasnąć na dłużej...
I nie śnić... nie kochać... i nie czuć...

pozwólcie mi...

a jutro będzie inaczej... za horyzontem pojawi się nowy dzień,
a ja ponownie będę udawać, że wszystko gra...

piątek, 23 września 2011

Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham...

Kiedy przyszła pora na sen Mały Brązowy Zajączek chwycił Dużego za bardzo długie uszy. Chciał, żeby Duży Brązowy Zając usłyszał każde jego słowo.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - powiedział.
- I pewnie nigdy się tego nie dowiem - odparł Duży. - Oooo tak - zawołał Mały Brązowy Zajączek i rozłożył ramiona tak szeroko, jak tylko potrafił. Duży Brązowy Zając miał jeszcze dłuższe ramiona.
- A ja kocham ciebie TAK bardzo - powiedział. "Hm, to naprawdę bardzo" - pomyślał Mały. - Kocham cię tak wysoko, jak tylko mogę dosięgnąć - powiedział Mały Brązowy Zajączek. - A ja ciebie kocham tak wysoko, jak JA potrafię dosięgnąć - odparł Duży Brązowy Zając. "To dopiero jest wysoko! - pomyślał Mały. - Też chciałbym mieć takie ramiona". Wtedy Mały Brązowy Zajączek wpadł na wspaniały pomysł. Podszedł do drzewa, stanął na przednich łapkach, a tylne oparł wysoko o pień.
- Kocham cię od ziemi aż po czubeczki moich stóp!- powiedział.
- I ja cię kocham aż po czubeczki twoich stóp - odparł Duży Brązowy Zając,
podrzucając Małego wysoko ponad głowę. - Kocham cię tak wysoko, jak skaczę!
- roześmiał się Mały Brązowy Zajączek, podskakując jak piłka. - Ja też ciebie kocham tak wysoko, jak skaczę - rzekł z uśmiechem Duży Brązowy Zając i podskoczył tak wysoko, że aż dotknął uszami gałęzi. "To dopiero był skok - pomyślał Mały Brązowy Zajączek.
- Też chciałbym tak skakać". - Kocham cię tak daleko, jak przez całą drogę do rzeki
- zawołał Mały Brązowy Zajączek. - A ja ciebie kocham jak stąd do rzeki, i na drugi brzeg, i aż po same wzgórza - powiedział Duży. "Ale daleko" - pomyślał Mały Brązowy Zajączek. I tak mu się zachciało spać, że nie miał już siły myśleć.
Spojrzał tylko na trawę i krzewy, w głąb ciemnego wieczoru. Nic nie mogło być dalej niż niebo. - Kocham cię jak stąd do księżyca - wyszeptał i zamknął oczy. - Ach, to daleko - przyznał Duży.
- To bardzo daleko, ale to bardzo daleko. Duży Brązowy Zając ułożył Małego na posłaniu z liści. Pochylił się nad nim i pocałował go na dobranoc. Potem położył się bardzo blisko, tuż obok, i wyszeptał z uśmiechem: - A ja ciebie kocham jak stąd do księżyca ...
... I Z POWROTEM.

czwartek, 22 września 2011

Cierpienie należy do życia. Jeśli cierpisz, znaczy, że żyjesz. Pogódź się z tym mała dziewczynko.

Zastanawiam się z iloma rzeczami muszę się pogodzić...
Ile rzeczy przemilczę, bo właściwie po co o nich mówić, skoro nikt i tak nic nie zrobi?

Kolejny wieczór przytulam twarz do poduszki, otulam się nią, zasypiam wyobrażając sobie, że nie zasypiam sama, że w ogóle to ja nie jestem sama.
Nie jem sama obiadów, nie jem sama kolacji, nie spaceruję sama z psem.... nie jestem sama...
Wyobrażam sobie, że obok mnie po prostu Ktoś jest....
ale to tylko puste wyobrażenia, bo po przebudzeniu to ja sama wyłączam budzić. Robię sobie sama kawa, czasem śniadanie... sama w samotności dnia je konsumuje....

A potem snuję się po mieszkaniu szukając czegoś do zrobienia a by tak nie czuć się sama...



Jest bowiem kilka odmian ciszy: najlepsza jest ta, która zapada z wyboru człowieka, a nie przeciw niemu...


Chcę zniknąć, schować się, zrozumieć swoje uczucia... przemyśleć to...
Wydarzenia i sytuacje zaczynają przelewać czarę goryczy... co raz gorzej jest mi z samą sobą... miotam się z tymi cholernymi uczuciami i brakuje mi odwagi by zwyczajnie o nich porozmawiać, ale czy można zwyczajnie? NIE!! Cholera NIE!!
Nie wiem którą drogą pójść, dziś wiem, że potrzebuję głębokiego oddechu, potrzebuje odpocząć od wszystkiego, od uczuć, i sama nie wiem jeszcze od czego...

Chciałabym powiedzieć: NIE MA MNIE! TU TAKA NIE MIESZKA...




piątek, 16 września 2011

Kolejny raz sprawdziłam pocztę, sama nie wiem po co przecież na nic nie czekam...

a jednak...

popłynęły łzy...

kolejny samotny wieczór, wśród czterech scian..
co prawda przyzwyczajam się do ciszy, do nie czekania, nie kochania, nie tęsknienia, nie bycia, nie czucia, nie myślenia, nie dotyku...
fajnie słowo to nie... pokazuje jak nie wiele mam, i jak nie wiele znaczę...


Chce po prostu zasnąć i dziś już nie czuć...
przecież to co czuje i tak nie ma znaczenia....

niedziela, 11 września 2011

Muzycznie... a może nostalgicznie...


A dziś muzycznie...

Uśmiechałam się dziś... jechałam swoim autobusem geriatrycznym do pracy (tak nazwałam ten autobus ponieważ 3/4 pasażerów to staruszkowie) czasem jestem jedyną w miarę młodą osóbką na pokładzie szalonego autobusu. Mimo to słychać śmiech, rozmowy i radość... czasem słyszę o smutnych rzeczach - wrednych i wyrodnych dzieciach, zagrażających życiu chorobach a czasem jestem światkiem śmiesznych sytuacji....

Zasłuchana w mojej muzyce często nie zwracam uwagi na nic...
Dziś patrzyłam na Wielkie Miasto, zmienia się - przygotowuje się na Jesień, a ja właściwie lubię jesień... 
Lubię gdy słońce wynurza się zza chmur i pada pomiędzy drzewa... daje mi jeszcze radość, której czasem tak brak...

Dziś ponownie się zakochałam w Wielkim Mieście i jeszcze w Kimś...
Ale od początku... 
Wielkie Miasto jest Wielkie... ale są zakątki, w których ginie cały ten tłok, hałas, harmider... a ja lubię takie miejsca...

Zaraz po pracy wysiadałam w połowie drogi i poszłam w moje ulubione miejsce... Barbakan... usiadłam na cegłach i przypomniała mi się scena z Danielem Olbryskim na Barbakanie z filmu (prawdopodobnie, bo nie jestem pewna) "Żona dla Milionera"? Daniel gra malarza i właśnie na Barbakanie wystawia swoje obrazy...

Dziś nie było Daniela a także nie było jego obrazów, była Warszawa.... jak dla mnie cicha i tajemnicza... gdy robi się ciemno wszystko cichnie... nawet miasto... uwielbiam takie chwile, gdzie wiatr szumi mi w uszach, gdy czuję go na policzkach, gdy zamykam oczy i po prostu słucham... chciało by się wtedy posłuchać Paganiniego...


Wydaje mi się, że Paganini byłby idealny dla Wielkiego Miasta... i dla mojej drugiej miłości...

Zaczęłam czytać bajki Agnieszki Osieckiej i niestety zakochałam się... w bajkach, w opowiadaniach i w wierszach (o piosenkach już nie wspomnę)
Martwi mnie jedno ta miłość będzie mnie drogo kosztowała...
Już wypatrzyłam 3 książki, które po prostu muszę, ale to naprawdę muszę mieć...

Osiecka... zapomniałam o niej... a ona tak dobrze działa mi na duszę...(nie tą od żelazka)...

Tak inaczej dziś... tak spokojniej... pora na sen... chociaż książka przyciąga jak magnez - ech te jej bajki, niby dla dzieci a dorosły może się w nich zakochać...
Szkoda swoją drogą, że w dzieciństwie nikt nie pomyślał o czytaniu mi bajek...

czwartek, 8 września 2011

To chyba o mnie...




"Obiecaj mi, że pewnego dnia będziemy wracać do jednego domu, zasypiać się budzić się w jednym łóżku, jeść śniadanie w jednej kuchni, parzyć sobie nawzajem kawę po nieprzespanej nocy, dawać sobie całusa przed wyjściem do pracy, na uczelnie, czy gdzieś...
a potem wracać znowu do siebie..."


Tego chyba właśnie potrzebujemy...
Nie obietnic, ale pewności...
Nie słów kiedyś, coś, jakoś, nadrobimy, następnym razem, gdzieś...

Potrzebujemy wiedzieć, czuć...
Nie tylko widzieć co jakiś czas literki na ekranie monitora, nie mega bajty maili...
Nie dźwięk głosu w słuchawce, nie zimny ekran telefonu na policzku...

Nie chcemy zapewnień, pustych słów, obietnic nie spełnionych, chwil straconych na czekanie...

Jesteśmy, czujemy... pragniemy...

I myślimy i jesteśmy w stanie odejść nie mówiąc dlaczego... 

Poddajemy się, gdy widzimy, że walka nie ma już najmniejszego sensu...
potem możemy spojrzeć w lustro i powiedzieć "zrobiłam co mogłam..."


A Ty co powiesz, gdy rano spojrzysz w swoje odbicie??

środa, 7 września 2011

Usiadłam na parapecie i wpatruję się w ciemno niebo, jeszcze kilkanaście dni temu patrzyłam na jasne chmury płynące po niebieskiej tafli i wszystko wydawało się prostsze, łatwiejsze, uśmiechałam się i wierzyłam, że wszystko idzie właściwym torem, że mimo wszystko będzie dobrze i moje puzzle życiowe złożą się w jedną całość. Że każdy mimo iż odrębny kawałek utworzy jakąś jedną konkretną całość.

Brakuje mi lampki wina... mógłby być nawet jakiś tani winiak...

Zaglądam w głąb siebie i chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wiem co zrobić, nie wiem jak postąpić i jak zareagować...
Niestety nie ucieknę przed własnymi myślami, przed własnymi uczuciami...
Jest mi źle, a oczy zaszły łzami tylko co z tego, ile można walczyć, ile można okłamywać samą siebie...

Myślę sobie tak, przypominając słowa "Malutkiej" - ważne, że się zdarzyło...


Więc Drogi Panie F.


Dziękuję za wszystkie chwile, które mi podarowałeś.
Dziękuję za czas poświęcony mojej osobie.


Dziękuję za wszystko co się wydarzyło
Może to mało ale dziś chyba gorycz która mnie ogarnia nie pozwala na napisanie więcej.


Tak jestem rozgoryczona smutna i rozżalona... ale Ty o tym nie wiesz i już się nie dowiesz, bo ja tego nie powiem, nie napiszę bezpośrednio do Ciebie.


Dziś zrezygnowałam z walki, z walki o Twój czas, o Twoją uwagę...
Myślałam, że jeśli Ktoś potrzebuje pomocy, Ktoś kto podobno jest dla nas ważny, znajdziemy dla tego Kogoś czas... Myliłam się - nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni.
Jestem sobie Ktosiem zwykłym Ktosiem, kto sobie kiedyś był... i było fajnie, może nawet zabawnie, czasem przyjemnie, czasem mniej nudno...


Był taki czas, w nie czas... to nie ten czas, bo przyszedł inny czas, więc ten nie w czas poszedł daleko w las...





Uśmiercasz
nieśmiertelną duszę
serce cierpi przez
tysiąclecia
i potrzebuje wtedy
tylko Ciebie
swego oprawcy

*Serce i dusza*

poniedziałek, 5 września 2011

W palcach wyobraźni trzymam niedopałek marzeń....

Zawsze na świecie ktoś na kogoś czeka, czy to na dalekiej pustyni, czy w samym sercu gwarnego miasta. I gdy w końcu skrzyżują się drogi tych dwojga i spotkają się ich spojrzenia, to wtedy znika cała przeszłość i cała przyszłość. Liczy się tylko ta chwila i owa niewiarygodna pewność, że wszystko pod niebieskim sklepieniem zostało zapisane jedną Ręką. Ręką, która obdarza miłością i stwarza bliską dusze dla każdego śmiertelnika, który w słonecznym świetle krząta się niestrudzenie, wypoczywa i szuka swego skarbu. Bo jeśliby tak nie było, to marzenie całego ludzkiego rodzaju nie miałoby najmniejszego sensu. 

Paulo Coelho. Alchemik.
Właśnie napisałam pewnego maila dotyczącego moich marzeń. Mail był przeznaczony dla pewnego mężczyzny z pewnych powodów nie chcę umieszczać go w tym miejscu, ale w związku z tym, że temat zmusił mnie nie przemyśleń na temat marzeń, chce napisać kilka słów właśnie w tym moim miejscu, w miejscu w którym próbuję odnaleźć siebie, zrozumieć swoje ja...

Na całym świecie jest pewnie setki lub nawet tysiące miejsc takich jak w Krasiczynie...
Krasiczyn to XVI wieczny zamek położony w pięknym parku...
W parku znajduje się miłorząb, który spełnia ludzkie marzenia. Gdy zwiedzasz park widzisz ludzi, którzy "obchodzą" drzewo pięć razy w prawo oraz pięć razy w lewo. Każda z tych osób w myślach wypowiada swoje marzenie i wierzy głęboko, że ono się spełni.
W Sandomierzu jest "Ucho Igielne", przez które trzeba przejść z zamkniętymi oczami i również w myślach wypowiedzieć swoje marzenie, nie dotykając dłońmi bocznych ścian "Ucha"...
Tak właśnie spełniamy swoje marzenia... w taki sposób o nich mówimy... najczęściej w naszych myślach w określonych miejscach...
Ja w tym roku czekałam na sierpień, na mój wymarzony urlop...

Uwielbiam patrzeć w niebo i w gwiazdy, pamiętam gdy byłam nastolatką wybrałam się z moją paczką pod namioty to również był sierpień. Wybraliśmy się w góry i rozbiliśmy namioty w małej miejscowości Krępna... W okół nas były olbrzymi jak dla mnie góry, otaczały nas z każdej strony. Obok pola namiotowego płynął strumień, który przyjemnie szumiał i chłodził nas podczas upalnych dni...
Jednak najpiękniejsze były noce... 
Razem z moją ówczesną przyjaciółką wychodziłyśmy nocami przed namiot i kładłyśmy się na zimnej i zroszonej trawie i patrzyłyśmy w niebo...
I wówczas spadały gwiazdy... a my wypowiadałyśmy swoje marzenia...a one miały się spełniać...
Czy się spełniły? Nie pamiętam, nie pamiętam nawet o czym wówczas marzyłam... pamiętam jednak, że noce te były wyjątkowe właśnie dlatego, że wierzyłyśmy, że te spadające gwiazdy są w stanie spełnić każde nasze marzenie...

W tym roku również wypatrywałam spadających gwiazd, liczyłam, że skoro ja zrobiłam już wszystko by spełnić swoje marzenia to teraz tylko gwiazdy, które spadają mogą mi pomóc...
Nie spadała ani jedna gwiazda... wszystkie pozostawały na swoim miejscu...

Czy poddałam się ze swoimi marzeniami?
W pewnym sensie tak...

Przechodząc kilkanaście lat temu marzyłam by moi rodzice mnie po prostu kochali... nie marzyłam o niczym innym, do dziś nie czuję ich miłości i pewnie już nigdy nie poczuję...
Wędrując w okół miłorzębu marzyłam  o spotkaniu pewnego mężczyzny - spotkałam go... pokochałam... a życie nadal pisze scenariusz do tej historii.

Dziś wiem jedno, wiem o czym już nie marzę... 
Moje marzenia nie wędrują w stronę materialną... nie marzę o dużej willi z basenem, o wypasionej furce by móc się lansować przed znajomymi, nie marzę nawet o karierze Pani biznes women...

Moje marzenie to fotel bujany, na którym mogę odpocząć po ciężkim dniu pracy...
Moje marzenie to bliska mi osoba, która wie, że czasem wystarczy mnie przytulić i powiedzieć - Będzie dobrze, nie jesteś z tym wszystkim sama...
Moje marzenie to poczucie bezpieczeństwa, to łóżko które mogę dzielić z osobą, którą nie tylko kocham, ale przede wszystkim szanuję, szanuję tą osobę ale również szanuję siebie swoje potrzeby i swoje pragnienia... 
Marzę o dziecku, które zrodzi się z miłości i pragnienia dania życia Komuś wyjątkowemu...

Marzę o nocy... spokojnej, bez koszmarów... a jeśli z koszmarami to również ze słowami "To był tylko koszmar, przytul się zaraz go nie będzie..."

Marzę o kubku gorącej herbaty w zimowy, mroźny wieczór...

Marzę o dniach nie przepełnionych samotnością...

Marzę o spełnianiu marzeń drugiej, bliskiej mi osoby...

Marzenia tak naprawdę mają sens tylko wówczas, gdy możemy się nimi podzielić, gdy dają radość nie tylko nam ale również osobie, która pomaga nam je spełniać, pomaga dążyć do ich spełnienia lub spełnia je razem ze mną...

Zastanawiam się dlaczego często jest tak, że nawet jeśli mamy taką bliską osobę przy sobie nie potrafimy jej mówić o naszych marzeniach... często wypowiadamy je właśnie w takich miejscach o których pisałam, a nie mówimy ich osobie, która może pomóc nam je spełnić...

Czy boimy się naszych marzeń?
A może boimy się przyznać bliskiej nam osobie, że marzymy właśnie o niej... o tym, że zestarzejemy się razem, że chcemy razem z tą osobą odkrywać świat?

Ja się nie boję marzeń...
Ja przestałam marzyć bo nie widzę już spadających gwiazd, bo nie wiem co mogłabym jeszcze zrobić by je spełnić...

Zostawiam więc moje marzenia w palcach wyobraźni jako niedopałek...

a może jak bańki mydlane, które przecież nie zależnie od tego co będzie robić i tak kiedyś pękną... rozpłyną się w powietrzu...


Czuć się kobietą, być matką...

Mimo wszystko, mimo tego, że zawiodłam się na swoich marzeniach One nadal są we mnie... tęsknie za ich spełnieniem, tylko, że czuję, że co raz bardziej się od nich oddalam...

Stojąc na molo patrzymy w morze, bezkresne, ogromne niczym nie ograniczone...
Takie powinny być nasze marzenia powinny również mieć siłę jak wiatr... 

Spełniajmy swoje marzenia i mówmy o nich głośno szczególnie osobą, które kochamy i mamy je przy sobie...


Stoję przy oknie, patrzę na ciemne niebo, czasami pojawia się na nim błysk i rozświetla ciemność... za chwilę spadnie deszcz, czuć go w powietrzu...
Wiesz? Myślę o Tobie...

to takie banalne... prawda?...





Ciągle obok, ciągle przy...
...Tobie
i z Tobą.
Za wspólnymi snami,
drogami,
zdaniami...
wspólnymi nocami
i oddzielnymi dniami...
idziemy przez
marzenia.